sobota, 4 stycznia 2014

Część 2



Rok 2013
Rozdział I
-Siemka Bon, co tam ?
-Hei. U mnie masakra !
-Co się stało ? – zmartwiłem się bo Bonnie była zawsze szczęśliwa.
-Rodzice…
- Znowu się pokłócili ?- wtrąciłem się jej w zdanie, ale jak przewidywałem.
-Rozstają się , po raz setny . –Bonnie usiadła z twarzą schowaną w dłoniach.
    Usiadłem obok Bon, dałem jej swoją bluzę . Zimno było tylko 10 stopni powyżej zera. Mocno ją przytuliłem, odwzajemniła uścisk.
-Dzięki. – szepnęła mi do ucha i pocałowało w policzek. Czułem jak robią mi się różowe policzki. Miłe uczucie.
-Widzisz? Sama mówisz, że rozstają się po raz setny. Zejdą się, zobaczysz.
-Tak, tylko że tym razem ojciec wyprowadził się do nowej dziewczyny, Matka dała wniosek do sądu o rozwód i o to aby ona została moją opiekunką, a ojciec żeby nie miał do mnie żadnych praw…- Rozpłakała się.
-Bon jeżeli chcesz to wprowadź się do mnie. Dobrze ci to zrobi.
-Naprawdę, mogłabym ?
-Jasne . Czemu nie , rodzicie nie będą mieli nic przeciwko. Wiedzą że się przyjaźnimy od małego.
-Dziękuję.
-Spoko. Ej mam pomysł !
-Jaki ?
-Chodźmy na spacer a potem do ciebie się spakujesz co ?
-Super .
Wstaliśmy i ruszyliśmy po ścieżce, która była okryta złotymi liśćmi. Wiatr lekko zawiał, liście z drzewa spadały przykrywając dróżkę jeszcze jedną warstwą liści.  Szliśmy w ciszy.
-Aren.. – Bon przerwała ciszę –muszę ci coś powiedzieć.
-Słucham – Odwróciłem się do Bonnie a ona mocno się we mnie wtuliła. Potem stanęła na palcach a nasze usta się spotkały. To wszystko działo się tak szybko, nawet nie zauważyłem że pada deszcz. Jak w romantycznej komedii staliśmy na środku drogi posypanej złotymi liśćmi w deszczu i się całowaliśmy.  Drugi namiętny pocałunek przerwał piorun. Bonnie chyba się wystraszyła bo odskoczyła.
-Przepraszam poniosło mnie .. Ja . Jejku to przez te wszystkie emocje , nie… -Nie pozwoliłem jej dokończyć, kontynuowałem nasz pocałunek.
-Rozumiem ciebie. Naprawdę.
Pobiegliśmy schować się pod przystanek.
-Chyba nici z naszego spaceru ?
No raczej nie. Pojedziemy do ciebie autobusem – Złapałem Bonnie za rękę, drgnęła, ale potem mocno zacisnęła swoją rękę  na mojej.
Po 30 minutach jazdy autobusem dotarliśmy na miejsce.
-Lepszy był by spacer- roześmiała się Bonnie
-O wiele  lepszy.
Atmosfera się rozluźniła . W autobusie było sztywno, smutno , nie odzywaliśmy się do siebie.
-Mamoooo! Jestem już w domu .- Bonnie chyba krzyknęła na całą parę bo aż mi w uszach zagwizdało .
-Nie tak głośno ! Chcesz żebym ogłuchł – roześmiałem  się.
-O jejku . Przepraszam, przyzwyczaiłam się …
-Dobra, dobra
- To co się czepiasz !
-Wchodź i nie marudź. –Nasze kłótnie zawsze na tym polegały. Nieraz to Bonnie rzuciła by się do ataku. Nie warto jej denerwować .

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz